Dzień trzeci - Wolność

To nie dziki zachód, tylko Navarra!

Puenta la Reina - Navarette 92 km, 1120 m przewyższeń

Pobudka jak zwykle w ciemnościach. Wstaję po 6 z łóżka w moim pokoju prawie już nikogo nie ma. Kanadyjczycy zebrali się po piątej. Do wschodu słońca mam jeszcze prawie dwie godziny, więc nie muszę się śpieszyć. Obawiałem się trochę duchoty w ciasnej sali, ale Cocon sprawdzał się idealnie. Na prawdę jest przyjemnie się nim otulić po całym dniu drogi. Idealna nazwa.
Nie miałem zbyt wiele prowiantu, tylko kawałek już czerstwej bagietki i prażone migdały. Pozbierałem pranie i przygotowałem rower do drogi. Jak na razie spisuje się świetnie. Nawet podoba mi się, że jest coraz bardziej pokryty jasnym mącznym pyłem. Z czerwonej strzały powoli zamieniał się w pustynnego wierzchowca.
W stołówce porozmawiałem z Włochem, który zainteresował się moim przewodnikiem. Zrobił sobie kilka zdjęć z kolejnych etapów. Rano w kuchni “rządzili” Koreańczycy, których jest sporo na trasie. Zazwyczaj idą w kilka osób lub parami. Kościół koreański jest silny. Większość z nich jest na Camino z powodów religijnych. Są chyba najliczniejszą nacją podczas wieczornych Eucharystii.

Poranek w Puente la Reina

W większości miasteczek rano otwarty jest jeden, dwa sklepiki specjalnie dla pielgrzymów.
O tej porze wszyscy normalni Hiszpanie jeszcze śpią.

Opuszczając Puente la Reina

Zanim zrobiłem poranne zakupy zrobiła się już 8.30. Opuszczam miasto przejeżdżając przez Most Królowej. Zaczynałem odczuwać już kilkudniową jazdę. Miałem wrażenie, że w ogóle nie mam “paliwa”, że nogi są puste i zupełnie nie mam sił.  To samo uczucie, chociaż ustępujące szybciej, występowało po każdej przerwie w jeździe dłuższej niż 5 min.  Wystarczy jednak 20-30 minut porannego kręcenia i siły jakby wracają i noga zaczyna podawać. Było to dla mnie nowe, cenne doświadczenie.

Pierwsze miasteczko tego dnia - Mañeru. Widać barokową wieżę kościoła San Pedro.


Na horyzoncie Cirauqui. Po lewej wino. 
Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Słońce jak zwykle nisko i ostro oświetlało drogę. Kolory przesycone ciepłą żółcią i zielenią.
Droga pnie się do góry. Jest bardzo przyjemnie. Mijam kolejne winnice, zagajniki figowe. Po niecałych 2 godzinach na horyzoncie rozpoznaję ze zdjęć panoramę Cirauqui. To średniowieczne kamienne miasteczko jest położone na stożkowych wzniesieniu. Trochę trzeba się namęczyć, aby wjechać na sam szczyt. Szlak prowadzi przez strome kamienne uliczki i nawet przez domy. Doganiam znajomą grupkę Hiszpanów. Tego dnia przez kilka następnych godzin będziemy mijać się dosyć często. Ja robiłem więcej postojów, oni z kolei mieli wolniejsze, ale równe tempo.

Cirauqui




Cmentarz.



Teren wcale nie był mniej wymagający, byłem wręcz zaskoczony ilością podjazdów. Widoki wciąż niesamowite. Praktycznie gdzie odwróciłem głowę, widziałem pasma górskie. Hiszpania to nie jest nizinny kraj.


Rzymski most i fragment prawdziwej rzymskiej drogi w okolicach Villatuerta

Opuszczona świątynia. Wysokie kamienne mury dają wytchnienie zapewniając cień.




Po niecałej godzinie dotarłem do Estella. Niegdyś baskijskie miasto, zwane Toledo Północy ze względu na liczne kościoły i pałace. Pierwsze wzmianki o mieście sięgają początku XI w. Zatrzymałem się na drugie śniadanie, (bułki maślane, banan i spory łyk Aquariusa) które zjadłem na schodach prowadzących do kościoła San Pedro de la Rúa. Po odpoczynku przyszedł czas na krótką wizytę w Świątyni. Wstęp był bezpłatny, choć nie jest to regułą w dużych miastach.
Odniosłem wrażenie, że to dawniej żywe miasto trochę podupada. Pomimo sporych rozmiarów jest spokojne i leniwe. Warto się tu jednak zatrzymać na dłużej i zwiedzić np. Pałac Królów Navarry.

Estella
Estella

Estella
Iglesia de San Pedro de la Rúa z kaplicą poświęconą Św. Antoniemu - patronowi Estelli.

Klasztor Irache.
Opuszczając Estelle, na tle gór pojawia się wieża klasztoru Irache. To znak, że jestem blisko słynnej fontanny wina w Bodegas Irache. Niestety ilość wina jest limitowana. Już przed południem z kraniku kapały tylko czerwone krople. Obszedłem się smakiem, który nadrobiłem później w Polsce przywożąc z Camino butelkę Grand Reserva Irache z1997 roku. Na pocieszenie przy bramie winnicy na stołku stał koszyczek pysznych fig.

Fontanna wina i wody.

Winnica (Bodegas) Irache.

Kosz pysznych fig - za free. Piękna brama pełna symboli dotyczących Camino.


Robiło się coraz cieplej, droga znów wiodła szutrami pośród winnic. Tuż za Irache jest możliwość wybrania alternatywnej drogi. Miałem na nią ochotę, bo prowadziła jeszcze wyżej, ale postanowiłem już wcześniej, że postaram się przejechać Camino klasyczną, historyczną trasą. Następne 20 km pokonałem dosyć szybko. Droga prowadziła przepiękną doliną. Dla piechoty to była prawdziwa mordęga. Upał był niesamowity, olbrzymia przestrzeń potęgowała wrażenie monotonnej drogi. Czułem się wolny od wszelkich trosk. Nie interesowało mnie gdzie będę spał. Wszystko co miałem miałem wiozłem w małym plecaku i niczego mi nie brakowało.


Chwila w cieniu. 

Puste zbiorniki. 

Docieram do Villamayor de Monjardín, które również położone jest na wzgórzu. W takim upale nie łatwo było tam wjechać. Tuż przed tą miejscowością jest ciekawa stara studnia, która dała mi chwilę wytchnienia w cieniu. Płyny z bidonów znikały w szybkim tempie, a była już pora siesty i wszystko jest pozamykane. Automatów coraz mniej na trasie. Na szczęście udało mi się kupić zimną puszkę Aquariusa w jednym z lokalnych sklepików.

Villamayor de Monjardín


Za miastem był już szybszy fragment, gdzie można było rozwinąć prędkości ok 40-50km. Stojąc na pedałach czułem się jak motocyklista na rajdzie Paryż-Dakar. Upał, półpustynny krajobraz, pył i droga. W oddali widziałem stado kondorów.


We wnęce (garażu) kilka automatów z zimnymi napojami - prawdziwa oaza.

Po niecałej godzinie docieram do kilku zabudowań. Jeszcze chyba nigdy cień nie sprawiał mi tyle radości. We wnęce garażu ustawionych było kilka automatów z zimnymi napojami. Grupa włoskich pielgrzymów miała już dość na dziś i postanowiła zamówić taksówkę do pobliskiego Los Acros.

Los Acros

Los Acros

Brama jednego z kościołów w Los Acros






Z każdym następnym kilometrem droga dostarcza nie zapomnianych widoków. Pomimo trudów związanych z wysoką temperaturą chciałem, aby ten dzień trwał jak najdłużej. Starałem się modlić różańcem, jednak podczas jazdy rowerem jest to praktycznie niemożliwe. Trzeba być bardziej skupionym na drodze. Modliłem się więc modlitwą żebraka z Ewangelii:

Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną.

Wypowiadając te słowa jak mantrę odczuwałem jak dodaje mi sił. To było niesamowite. Myśli były nie zagłuszane codziennymi sprawami, odczuwałem duży spokój. O to chodzi.




Asfalt - mały wyjątek na Camino. Droga do Sansol.




Pogorzelisko. Zapach spalenizny i wysoka temperatura. Kilka dni temu musiało tu być na prawdę gorąco.

Viana znalazła się zdecydowanie za wcześnie na mojej trasie. Tego dnia nie wyrobiłem jeszcze zaplanowanej średniej, jednak bardzo chciałem tu zostać. Trafiłem na prawdziwą fiestę. W barach i restauracjach gwar, ulice zapełnione mieszkańcami w tradycyjnych strojach, które informowały, że wciąż jestem w Navarze. Była też gonitwa byków, której niestety nie widziałem. Viana jest jednym z miejsc, które chciałbym jeszcze raz odwiedzić.  Jeśli ktoś chce poczuć klimat południowej Navarry, powinien właśnie udać się do Viany.  Fakt, że postanowiłem sobie powrót do tego miasta pomógł mi wyruszyć w dalszą drogę.

Fiesta w Viana.

Koniec Navarry, początek La Rioja.

Do Logronio, stolicy La Rioja dotarłem ok 14:30.  Już na przedmieściach wolontariuszka informowała pielgrzymów, że w głównym schronisku nie ma już miejsc. Miłe - zaoszczędziło to wielu osobom niepotrzebnych kilometrów. Ten dzień na pewno każdemu dał w kość ze względu na temperaturę. Na wyświetlaczu przy aptece 35C w cieniu.

Logronio

Miasto ma ładną starówkę. Uliczki są szersze, kamienice wyższe i bardziej wytworne. Nie spędziłem tam dużo czasu, przejechałem tylko przez rynek i główne uliczki. W Logrono miałem po raz pierwszy problem z oznaczeniem drogi, zwłaszcza na wylocie. Szlak nie jest już tak dobrze oznaczony jak w Pamplonie, to już nie Navarra :)

Logronio


Bogate przedmieścia Logronio.

Za miastem park krajobrazowy z nielicznym na Camino zbiornikiem wodnym. (za wyjątkiem basenów).

Droga prowadzi przez winnice. Kilka miesięcy później będę sączył winko dokładnie z tego pola :)

Navarette
Ostatni odcinek dzisiejszej trasy jechałem na oparach. Po 12 km ucieszył mnie widok dzisiejszego celu - Navarette. Czytałem dużo dobrego o Alberge w Navarette prowadzonym przez niemiecką wspólnotę, jednak usłyszałem w progu wyklęte słowo “Completo”. Było tuż po 16 i sądziłem, że jeszcze znajdzie się miejsce. Wróciłem ok 1 km do miejskiego schroniska, które jak przypuszczałem nie miało w sobie klimatu. Przyjąłem z pokorą, że moje plany to nie są najlepsze plany. Hospialero był niewiedzieć dlaczego pełen gniewu. Cokolwiek robił i mówił, miał w sobie dużo agresji. Zupełnie nie wykazywał cierpliwości w moim niezrozumieniu języka. Na drzwiach biura napis Donativo 7euro, czyli co łaska, ale nie mniej niż 7 euro. Rower mogłem zostawić za 2e w hostelu na przeciwko. Czekał na mnie do rana w restauracji pomiędzy stolikami. Kuchnia świetna, więc postanowiłem samemu przygotować sobie posiłek i nie stołować się dziś w barze. (błąd, za który zapłacę następnego dnia).

Pryczę (górną) miałem tuż przy oknie, skąd miałem piękny widok na okolicę.


Żadna Świątynia za wyjątkiem katedry w Burgos nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Mega.

Po wieczornej Eucharystii w Iglesia de la Asunción (Wniebowzięcia NMP), zadzwoniłem do domu. Trudno było przekazać słowami to co przeżyłem przez te dni. Dużo radości sprawił mi głos żony i córki.  Po krótkim spacerze i niewielkich zakupach wróciłem na kolację. W kuchni poznałem grupkę, która wspólnie przyrządzała sobie posiłek, więc się przyłączyłem i tak zjadłem pyszną sałatkę z bagietką. Dorzuciłem mojego tuńczyka i oliwki oraz wino - przecież byliśmy w Rioja - królestwie wina. Wieczór spędziliśmy przed wejściem do schroniska siedząc na kamiennym murku popijając wino i chrupiąc migdały.Towarzystwa dotrzymywały mi dwie sympatyczne dziewczyny - Koreanka i Chinka. Poznały się na Camino i widać było, że tworzy się między nimi wyjątkowa więź przyjaźni. Opowiadaliśmy o drodze, o swoich krajach i tym czym się zajmujemy. Do rozmowy dołączył się na krótko, pozytywnie zakręcony starszy od nas Duńczyk. Ja dzieliłem się z doświadczeniem podróżowania w samotności, którą uważałem za dużą wartość tej drogi.

Skwer przed kościołem.

Drzwi do Albergue. Co łaska, ale mnie mniej niż 7e.

Albergue położone jest bardzo blisko kościoła, w samym centrum miasteczka.

Szybko wybiła 22 i trzeba było iść spać. To był bardzo dobry, ale trudny dzień.
Przed zaśnięciem postanowiłem, że w porannych godzinach będę pokonywał więcej kilometrów, później popołudnia są nie do zniesienia, zmęczenie odbiera trochę radości, bo trzeba nadrabiać drogi.


Jadąc na Camino miałem tylko jeden rezerwowy dzień na nie przewidziane okoliczności. Nie chciałem go roztrwonić z powodu zmęczenia czy też chęci zwiedzania. Miałem też świadomość, że robię za dużo kilometrów i sporo tracę z drogi. Jednak nie miałem na to wpływu. Urlop miałem 2 tyg i już. Idealnie czułbym się jadąc ok 60-70 km dziennie, ale nie miałem tyle dni.


Na koniec jeszcze jeden fakt dotyczący Navarette. Jeśli ktoś interesuje się duchowością ignacjańską, to warto wiedzieć, że przez Navarette przechodzi Camino Św. Ignacego Loyoli - założyciela jezuitów. Koniec tej drogi znajduje się w Katalonii w mieście Manresa, gdzie Św. Ignacy spędził na modlitwe w grocie wiele dni. Tam narodziły się słynne Ćwiczenia Duchowe.
W lipcu 2013 prawdopodobnie będzie mi dane odwiedzić to miejsce.


Informacje praktyczne:
Aquariusa warto rozcięczyć wodą w stosunku ok 2/3 do 1/3 wody. Rano kupowałem butelkę 1,5l aquariusa, przelewałem po ok 05,l do bidonów (0,75l) i uzupełniałem wodą. Resztę izotonika przelewałem do mniejszej (0,5l) butelki, którą miałem po wcześniej wypitym napoju (np. powerade). Nie jechałem z pustym bidonem. Jesli tylko miałem okazję dolewałem wodę do pustego bidonu, nawet jeśli planowałem zakupy w najbliższym miasteczku. Mogło się okazać, że sklep jest zamknięty, więc lepiej mieć zapas wody.


W sklepach można tez kupić słodzone kakao - Cola Cao) w jednorazowych saszetkach. Dobry dodatek do śniadania w albergue. Wystarczy tylko wrzątek i mamy wysokoenergetyczny i ciepły napój.

Planowanie dnia. Dobrze jest rano przy śniadaniu lub dzień wcześniej podczas kolacji prześledzić raz jeszcze najbliższą trasę. Warto sprawdzić odległości, zaplanować mniej więcej gdzie zatrzymamy się na lunch, gdzie jest szansa na zrobienie zakupów.

Świeże figi - kupujcie. Mają mega dawkę potasu, oraz innych mikroelementów, które są bardzo potrzebne przy takim wysiłku. Dodatkowo świetnie gaszą pragnienie, dodają energii i pomagają w nawodnieniu organizmu.

Pranie warto robić każdego dnia. Pomimo wysokiej temperatury trzeba liczyć się z tym, że rano będzie jeszcze wilgotne. W niektórych schroniskach (np. w Navarette) jest pralnia z automatyczną suszarką. Koszt to 3 e za pranie + 3 e za suszenie ubrań.

Wydatki: ok 20-25e












Popularne posty z tego bloga

Dzień czwarty - Ufam

Regeneracja

Mam plan