Dzień czwarty - Ufam


Dzień 4
Navarette - Ages 94 km, 1250 m przewyższeń.


Po wczorajszej spiekocie przywitałem pochmurne niebo z dużą wdzięcznością. Nie było chłodno, różnica była tylko taka, że słońce nie przypiekało i była większa wilgotność i momentami ciężko się oddychało.
Opuściłem schronisko jako ostatni pielgrzym. Noc na sporej sali minęła spokojnie. Spałem dobrze.
Dziś na śniadanie zjadłem jajecznicę, która miała być wczoraj moją kolacją. W schronisku była ze mną jeszcze jedna osoba. Kobieta, hiszpanka, ok 35 lat. Tatuaże, skromne, stare ubranie. Widać, że sporo przeszła i "życie dało jej w kość.
Miałem wrażenie, że jest pełna smutku. Okazało się, że nie ma środków na Camino i żywi się z tego co zostanie w lodówce po innych pielgrzymach.
Tuż przed opuszczeniem schroniska podarowałem jej broszurę o Miłosierdziu Bożym, św. Faustynie Kowalskiej oraz obrazek z koronką Jezusa Miłosiernego w języku hiszpańskim. Była bardzo poruszona, prawie się rozpłakała. Chyba bardzo potrzebuje Miłosierdzia, pomyślałem, a Pan ma go dużo dla każdego. Niestety nie znała angielskiego, więc wymieniliśmy tylko uśmiechy.
Wybierając się na Camino zabrałem ze sobą ok 30 takich zestawów w kilku językach i wiecie co? - Wszystko rozdałem i jestem przekonany, że dostały je osoby, które miały dostać. Został mi tylko jeden zestaw w języku niemieckim... Musiałem kogoś "przegapić". :/

Jest 8.10 i jestem gotowy do jazdy. Jeszcze tylko małe zakupy na drogę w typowym dla pielgrzymów sklepiku.
Po 40 minutach doganiam dwie wczoraj poznane azjatki. Kilka zdań, pamiątkowe zdjęcia i znów zostaję sam. Jedzie się ciężko. Nogi puste. To konsekwencja wczorajszej słabej kolacji i czerwonego wina, którego wypiłem trochę za dużo.
Słońce momentami przebija się przez chmury, jednak pierwszą część dnia nie muszę wyciągać kremu z filtrem.

Navarette. Chwila przed wyjazdem. Dwóch francuzów wyposażonych we wszystko też szykuj się do drogi.
La Rioja. Pomimo pochmurnego nieba nie może zabraknąć ciepłych promieni o poranku. 
Koreanka i Chinka  - wczorajsze kompanki do wina i migdałów.

Dzisiejszego dnia droga pnie się cały czas delikatnie pod górę. Widać to doskonale na wykresie. Jestem w La Rioja więc jadę po czerwonej drodze pośród mnóstwa małych i większych winnic.
Ok 9.30 docieram do Najera. Bardzo stare miasteczko i charakterystycznymi skalnymi ścianami nad rzeką Najerilla. Dobre miejsce na zrobienie zakupów. Jadę dalej. Po 7 kilometrach czas na dłuższą przerwę.
Jestem w niewielkim miasteczku Azofra.
Dziś brakuje mi sił więc jadę na cukrach. Migdałowe Magnum i sok pomarańczowy dają mi siły aż do Santo Domingo de la Calzana.

La Rioja
La Rioja
La Rioja - zapowiadało się na deszcz, jednak nie spadła ani kropla.
La Rioja, więc czerwona koszulka na dziś :)
Wino, wino, wino
Najera
Azofra, przerwa na lody i sok z pomarańczy.

Jestem St Domingo,  ważnym dla historii Camino mieście ok 11.20 i pod głównych schroniskiem spora grupa pielgrzymów skończyła już marsz na dziś. Dla mnie to dopiero połowa dzisiejszej drogi więc nawet nie myślę aby ustawić się w kolejce plecaków i czekać bezczynnie kilka godzin.
Liczyłem, że zwiedzę katedrę, jednak wstęp był płatny -chyba 10 euro. Na przeciwko katedry otwarty był mały kościółek, gdzie spędziłem chwilę na rozmowie z Panem.
Zbliżało się południe więc pora na coś przekąsić. Dziś wybrałem tańszą opcję - kanapki z automatów, których sporo jest na drodze (najwięcej w Nawarze, w Galicji prawie w ogóle ich nie widziałem).
W warzywniaku kupiłem pyszne figi, które zabrałem ze sobą w dalszą drogę.

La Rioja - przepiękne widoki
Santo Domingo de la Calzana - kolejka pod schroniskiem. (przed południem).
Santo Domingo de la Calzana - katedra
Santo Domingo de la Calzana
Santo Domingo de la Calzana - niewielki kościółek na przeciwko katedry.
Figi, mój przysmak na Camino.

Tuż za Granon zaczyna się Castylia i Leon. Szybko La Rioja minęła - szkoda.
To zadziwiające jak w raz ze zmianą prowincji zmienia się krajobraz. To są na prawdę różne krainy. Inna gleba, architektura, kuchnia, język. Bogactwo Hiszpanii jest niesamowite.

Droga do Granon
Castilla y Leon
Właśnie tak wyobrażałem sobie centralną Hiszpanię zanim tu przyjechałem.
Niewielki odcinek asfaltem w Drodze do Belorado.
Bardzo podobne krajobrazy są w północno - wchodniej Polsce - w Suwalskim Partku Krajobrazowym.

Ok godziny 15tej słońce znów zaczyna panoszyć się na niebie. Jestem w Villafranca Montes de Oca. Byłem już nieźle zmęczony, jednak zrobiłem niecałe 80 km tego dnia i bardzo chciałem zakończyć etap w San Juan de Ortega.
Pojawił się mały problem. Nie pilnowałem dobrze stanu gotówki i panicznie zacząłem szukać bankomatu. Z posiadanych informacji w przewodniu byłem przekonany, że w Montes de Oca jest bankomat. Niestety. Jest tylko mały oddział banku otwarty od 9 do 14 tej...
W portfelu zostało mi 6 euro. Do następnego większego miasta (Burgos) ponad 40 km jazdy. No nieźle pomyślałem. Po upewnieniu się w miejscowych barze, że nie ma tu bankomatu postanowiłem jechać do San Juan i zaufać Panu.
Ostro w górę, bardzo strome i długie podjazdy. Wspinałem się przecież na blisko 1200 m npm. Po półtorej godzinie docieram do San Juan. Duży kościół, niewielki plac i kilka kamiennych budynków. Takie miejsce bez drogi i trochę odcięte od cywilizacji. Na liczniku blisko 100 km i co? Completo! Nie będę dziś tu nocował.

Droga do San Juan de Ortega. W realu te podjazdy są jeszcze bardziej strome i jest ich kilka.
San Juan de Ortega.

Zastanawiam się o co chodzi? Czego chcesz ode mnie Panie? Nie mam pieniędzy, nie mam gdzie spać, jestem zmęczony. Następna miejscowość Ages niecałe 4 km drogi jednak bez Eucharystii. Nie mogłem jednak zostać w San Juan. Ruszyłem w drogę. Na szczęście w dół i po niecałych 20 minutach byłem w Ages zajechany jak pies.
Docieram do schroniska. Na dole bar, na górze duża sala. Ciężko mi dogadać się z hospitalero. Facet ok 50, lekko przy sobie z wąsikiem. Nie próbował nawet ułatwić mi zadania. Musiałem wykorzystać moją skromną znajomość hiszpańskiego. Jednak jego surowaość była tylko powierzchowna. Widział, że marzę o ciepłym posiłku i górnej pryczy. Po chwili uśmiechnął się i poklepał mnie po ramieniu. Wszystko będzie dobrze...
Okazało się, że to miejsce to jakaś oaza. Bar świetnie wyposażony. Jest terminal więc mogłem zapłacić kartą (to jest bardzo rzadko spotykane, zwłaszcza w tak małej miejscowości). Co więcej mogłem wypłacić z karty ekstra kasę. Dostałem więc górną pryczę, zimne piwo, zamówiłem menu na wieczorną kolację. Zrobiłem pranie w automacie z suszeniem.

Moja oaza - Ages
Ages - Albergue Municipal z rewelacyjnym barem na parterze.
W oczekiwaniu na kolację.
Ages, nawet łóżka wyjątkowo solidnej konstrukcji, z szerokim materacem i barierkami.

Dzięki Ci Panie - nie wiem ile razy to wypowiadałem tego wieczora i następnego poranka po
 najlepszym śniadaniu na Camino. Muncipial Albergue w Ages dostaje ode mnie tytuł The Best of za jedzenie, standard i wszystkie udogodnienia o jakich może marzyć pielgrzym po całodziennej drodze.
Brakuje tylko Eucharystii w Ages. Msza w San Juan była o 18tej. Nawiedziłem tylko kościół z Przenajświętszym Sakramentem. Dziś dziękczynienie przychodziło mi z łatwością. :)

Jak zaginione miasto Inków...
Wszystko przygotowane do odprawienia Eucharystii - niestety kapłana tu brak na stałe.


W Ages jest też mały sklepik połączony z jeszcze jednym barem, jednak wszystko czego Wam trzeba jest w tym schronisku, które jest nawet przygotowane do przyjęcia osób niepełnosprawnych.
Nocowała tego dnia grupa facetów, którzy na co dzień poruszają się na wózkach inwalidzkich. Jechali Camino na specjalnych rowerach napędzanych rękoma.
Mój rower nocował w kotłowni pod kluczem, na co pewnie nie mógłbym liczyć w Ortega :)

Przyszła pora kolacji. Primero - makarones, Secundo - przepyszny stek wieprzowy, który nie mieścił się na talerzu z frytkami. Na deser - kawałek ciasta i oczywiście butelka wina. To wszystko za 10 euro. (tym razem Visa, a nie Mastecard okazała się bezcenna :) )

Kolację zjadłem z młodym katalończykiem (ok 25 lat). Był tłumaczem angielskiego wiec dobrze nam się rozmawiało. Również, a może przede wszystkim o Panu Bogu. Miałem okazję podzielić się moim świadectwem i wiem, że to co usłyszał było dla niego bardzo ważne i miał o czym rozmyślać następnego dnia. Poza tym rozmawialiśmy o kryzysie ekonomicznym, ale i o moralnym, o bezrobociu młodych ludzi w Hiszpanii. Dowiedział się też co nie co o Polsce. Po tej rozmowie wiedziałem, dlaczego Pan chciał, abym to właśnie w Ages miał swój nocleg. To był bardzo dobry dzień na Camino. Dużo walki ze sobą, próba zaufania oraz dużo łask i prezentów na koniec.


Kilka rad praktycznych:

Każdy wyrusza na Camino z intencją, mniej lub bardziej religijną, ale osobistą. Postarajcie się też coś zrobić dla innych podczas tej drogi. Dobrym pomysłem jest szerzenie informacji o Miłosierdziu Bożym. Każdy z nas go potrzebuje, a na Camino jest wiele osób, które szukają, proszą, czekają na jakiś "znak". To może być właśnie ten znak dla nich, który podniesie człowieka, doda mu nadziei i otworzy na działanie Boga, którego szuka.

Ulotki oraz obrazki zamówiłem w wydawnictwie Misericordia. Więcej info na stronie www.faustyna.pl

Często korzystam z karty, również będąc za granicą. Mam darmowe wypłaty z bankomatów, więc nie miałem przy sobie więcej niż 100 euro. Uważałem to za dobre rozwiązanie ze względu na bezpieczeństwo. Jednak sieć bankomatów jest mniejsza niż w Polsce. W mniejszych miasteczkach ich często nie ma. Płatności kartą są też rzadkością poza dużymi miastami. Hiszpanie wolą gotówkę. Warto więc bacznie pilnować stanu swojego portfela i nie liczyć na wypłatę w najbliższym miasteczku.

Odcinek z Villafranca Montes de Oca do San Juan de Ortego wymaga sporo pracy dla naszych nóg. Rekompensatą jest świetna trasa z dala od cywilizacji.

Zachęcam do odwiedzenia strony Municipal Albergue Ages - http://www.alberguedeages.com/. Możecie tam zobaczyć i przeczytać nie tylko to co oferuje schronisko, ale poznać historię tego miasteczka.

Popularne posty z tego bloga

Regeneracja

Mam plan