Dzień Drugi - Navarra


Roncesvalles - Puenta la Reina 72 km, 980m przewyższeń. Otwieram oczy i nic nie widzę. Jest kompletnie ciemno. Na zegarku 5:45. Piechota zbudziła mnie 15 min przed budzikiem. Noc spokojna, chociaż trochę chłodno. Okno było otwarte całą noc i górskie powietrze zrobiło swoje. Na szczęście zabrałem ze sobą na pryczę bluzę i w nocy dołożyłem kolejną warstwę. O 6.00 z drugiego końca korytarza dobiega odgłos nagrań chorałów gregoriańskich - taki budzik. Klimat robi. Zapalają się światła i widać, że spora część jest już na nogach, ale nie widać, aby byli przytomni :)


Dzięki niewielkiemu dobytkowi spakowanie nie zajmuje mi dużo czasu. Schodzę jeszcze na dół do suszarni po pranie i po chwili jestem na stołówce. Dziś automaty trochę oszukiwały i pożarły 2 euro. Pomimo tego stratny nie byłem, bo podczas podawania zamówionego tuńczyka do komory wpadła mała tortilla. Śniadanie miałem więc obfite.


poranna krzątanina i przygotowanie do drogi.

Na parterze ruch był coraz większy, aż w końcu otworzono drzwi i mogłem sprawdzić jak tam mój rower. W przechowalni do drogi przygotowywała się grupka 3 Hiszpanów i jedna Hiszpanka. Jechali razem. Mieli identyczne stroje teamowe. Z angielskim słabo, więc rozmowa nie trwała zbyt długo. Nie dało się nie zauważyć nurtujących pytań w głowie - gdzie są moje sakwy i jak je chcę zamontować skoro nie mam bagażnika :)
Tego dnia nie wiedziałem jeszcze gdzie dojadę. Planowałem przynajmniej Puenta la Reina, tak samo jako nowo poznani caminowicze.

Mury klasztoru opuściłem o 7.45. Słońca jeszcze nie było widać. Panował półmrok. Sprawdziłem rower i jak tylko pojawiło się więcej światła ruszyłem. Jak co dzień początkowe fragmenty trasy były tłoczne, zwłaszcza w dużych miejscowościach, gdzie zatrzymywało się sporo pielgrzymów. Niedługo po opuszczeniu Roncevalles, po niespełna 30 min drogi udało mi się zrobić zakupy. Pierwsze sello tego dnia. Było dosyć ciepło, a raczej parno. Zapowiadał się ciepły dzień i szybko zmieniłem strój na krótki rękaw. Praktycznie do Pamplony droga wiodła przez leśne i polne ścieżki generalnie w dół, ale były też strome podjazdy. teren mocno pagórkowaty. Co kilka km senne miasteczko Navarry.




Poranne zakupy w Supermercado + pierwsze sello tego dnia.

kilkanaście km takie singletracka na początek.


Burgete

Burgete

Burgete

Można jechać dalej asfaltem lub wybrać szutrowy szlak zdala od zabudowań.


Konny pielgrzym.


Flaga baskijska.

Góry na horyzoncie coraz bardziej się oddalały. Jestem maniakiem fotograficznym i nie mogłem powstrzymać się co chwilę, aby zrobić kolejne zdjęcie. Bardzo to spowalniało drogę, ale nie śpieszyłem się zupełnie.

ok. 10 byłem w Zubiri, gdzie spędziłem 40 min. Odpoczywając na ławce delektowałem się faktem, że jestem na Camino i tyle jeszcze wspaniałej drogi przede mną. Była niedziela i lokalni cykliści rozpoczynali szosowe wspólne treningi. Oni takie drogi mają na co dzień... ech :)
Zasiedziałem się trochę i była już prawie 11, a ja przejechałem dziś dopiero 20 km i to generalnie w dół. 
Następna część ok 35 km do Pamplony przebiegała przez kolejne małe kamienne miasteczka. Niewielka część szlaku prowadzi poboczem i w bliskości drogi. Czytałem wcześniej, o niebezpieczeństwie, jednak nie jest tak źle. Pobocze jest szerokie i nie jest używane do wyprzedzania i spychania aut jadących z nad przeciwka. Przez cały czas miałem włączone czerwone światło pulsujące, które przymocowane miałem z tyłu kasku. Po malowniczym i wręcz dziewiczym odcinku  w Pirenejach ten fragment nie wydawał się zbyt atrakcyjny, ale jechało się przyjemnie.  Było bardzo gorąco. Pod kaskiem obowiązkowo chusta Buff z profektowerem UV. Moczyłem ją jak tylko mijałem po drodze fontannę z wodą. 


oznaczenia szlaku w Navarra - idealne.

Ostatnie spojrzenie na Pireneje.

Kamienista droga nie pozwala się nudzić. Wymaga więcej wysiłku, ale też dużo frajdy.

Zubiri.

Zubiri.

Przerwa na posiłek w Zubiri

Słodkie bułki magdalenki. 

Jedno ze źródeł wody. Warto też zmoczyć chustę pod kask.


Piękny, ale trudny fragment drogi.

Odpoczywająca piechota. Praktycznie tylko w miasteczku można było liczyć na cień.

Klasyczne uliczki małych miasteczek Navarry.


Do Pamplony dojechałem po 13 i temperatura zbliżała się do 35C. Na przedmieściach w supermarkecie Eroski zrobiłem małe zakupy. Po chwili odpoczynku ruszyłem w stronę centrum. Wąskie uliczki starej Pamplony jakoś nie przypadły mi do gustu. Tłum też potęgował chęć, aby dosyć szybko wydostać się poza miasto. 

Mury twierdzy. Pamplona.

Upał był tak duży, że telefon mi wariował. Pamplona.

Pamplona.

Pamplona. Navarra to bogaty region Hiszpanni. 



Albergue Bractwa Maltańskiego. Cizur Menor.
Szlak przez miasto jest dobrze oznakowany i nie sposób się zgubić. Po drodze skropił mnie ciepły letni deszczyk i słońce znów zaczęło przypiekać. Na przedmieściach Pamplony leży Cizur Menor, miejscowość ze starym klasztorem Bractwa Maltańskiego wraz z Albergue. Dostałem piękną czerwoną sello z krzyżem maltańskich i po krótkiej wizycie w przyklasztornej świątyni skierowałem kierownicę na ostatnie dziś wyzwanie - Alto de Pedron z charakterystycznym pomnikiem - symbolem Camino na szczycie. 


Cizur Menor. Stara klasztorna świątynia z bardzo minimalistycznym, kojąco chłodnym wnętrzem.

Cizur Menor. Na horyzoncie Alto de Perdon.


Piekarnik.

Spiekota niesamowita, Baff na głowie już dawno suchy, czuję, że dostałem odparzeń pod opaskami spodenek na udzie. Odczuwam moc modlitwy, która dodaje mi sił. Słońce grzeje na maksa (wrzesień!), cienia brak. Krajobraz przepiękny. Sucha spękana ziemia, na horyzoncie góry. Kolory niesamowite - wszelkiej maści beże, żółcie w kontraście z ciemną spaloną zielenią nielicznych drzew i krzaków.
Chwilę odpoczywam pod jednym z drzew wraz z młodą parą z Barcelony. Również jadą rowerami. Po miłej rozmowie czekał mnie równie miły, lecz dosyć wymagający odcinek na szczyt. Szlak robił się coraz węższy i bardziej kamienisty. Momentami nie dało się podjechać i kilka metrów musiałem podprowadzić rower. Na szczycie była tylko jedna starsza Pani. Zrobiłem jej zdjęcie i powędrowała dalej. Delektowałem się widokiem, a szczerze mówiąc, to odpoczywałem, bo dzisiejsze słońce mocno mnie zmęczyło. Było już ok 16tej i w siodle byłem 8 godzin. Co prawda samej jazdy było o wiele mniej (ok 4), ale mimo wszystko chciałem już skończyć na dziś.





Spalone słoneczniki.

ścieżka na Alto de Perdon.

Alto de Perdon.

Zjazd z Alto de Perdon jest jednym z najniebezpieczniejszych na Camino ze względu na sporą ilość luźnych kamieni. Łatwo o utratę przyczepności i upadek. Frajdę miałem przednią, czułem się coraz lepiej na szlaku. Upał powoli ustępował, światło robiło się coraz cieplejsze. Ostatnie kilometry do Puente la Reina były prawdziwą przyjemnością.

Zagajnik przed miejscowością Uterga z figurką Najświętrzej Panny. 

Puenta la reina na horyzoncie.


Zameldowałem się ok 17 w Albergue de los Padres Reparadores. Schronisko ma ok 100 miejsc w salach od 6 do 14 łóżek. Dostałem przydział na parterze w sali 10 osobowej oczywiście na górnej pryczy. Schroniska ma niewielką kuchnię oraz stołówkę z automatem. Jest też sporej wielkości odgrodzony trawnik gdzie można wypocząć na trawce. Rowery nocują pod wiatą - suszarnią przypięte do stojaków. Teren jest ogrodzony więc jest bezpiecznie.
Zupełnie inny klimat niż w Roncesvalles. Piechota już doświadczona 3-4 dniami wędrówki. Mniejsze pomieszczenia i wąskie korytarze tworzą miłą atmosferę. Słyszałem o kradzieżach, jakie zdarzają się w tym schronisku, więc nie zostawiałem cennych przedmiotów bez opieki, nawet idąc pod prysznic. Reguły tej przestrzegałem do końca Camino i nic przykrego mnie nie spotkało.
Jak prawie w każdym schronisku jest dostęp do internetu za pośrednictwem kilku komputerów. System jest płatny. Wrzucamy kilka monet i mamy dostęp do netu, jeśli ktoś oczywiście tego potrzebuje. Po długim i kojącym prysznicu oraz chwili relaksu na trawce wybrałem się na zwiedzanie, Mszę świętą oraz kolację. Przed wejściem do schroniska spotkałem znajomych rowerzystów z Roncevalles. Przyjechali 2 godziny później. Jechali głównie szosą, wyglądali na zmęczonych i byli pod wrażeniem, że udało mi się pokonać ten etap tak szybko.


Schronisko i piękne wieczorne słońce. Zanosiło się na niezłą burzę, jednak nie spadła ani kropelka deszczu.

Jedna z sal w schronisku. Trochę ciasno i parno.

Puenta la Reina
Puente la Reina to właściwie jedna główna ulica, i dwie równoległe, które dobudowali chyba kilkaset lat później. Urzekło mnie to miasteczko. Na pewno dobrym winem i spokojnym życiem mieszkańców. Są 2-3 bary w których zjemy smaczny posiłek. Podczas Eucharystii (godzina 20.00) śpiewano znaną polską piosenkę "Barkę", tyle, że po hiszpańsku. Dołączyłem się do śpiewu (po polsku). Była to Msza Święta, która najbardziej zapadła mi w pamięci. Kapłan z charyzmą i wiarą, wspólnota zaangażowana w liturgię. Dało się odczuć, że tutaj jest dobrze...


Puenta la Reina
Najsłynniejszy most w Hiszpanii. Most Królowej.

Dla pewności - prosto.


Ołtarze ociekające złotem.

Praktycznie każde wejście do świątyni jakie widziałem w Hiszpanii zwalało z nóg.

Stare drzwi

Stare drzwi

Przepiękny klimat do modlitwy. Po lewej tabernakulum.
Schronisko zamykało drzwi o 23, wiec wyjątkowo miałem więcej czasu. Zjadłem smaczną kolację, niestety byłem sam i nie pozostało mi nic innego jak chłonąć w ciszy atmosferę tego miejsca popijając pyszne wino z Navarry.

Puenta la Reina nocą.




Informacje Praktyczne:


Poranek w Roncesvalles może być chłodny, ale wraz z dalszą jazdą obniża się wysokość i pod koniec dnia może być na prawdę gorąco. Inaczej niż w Polsce, najgorętsze godziny to 14-16/17. Wtedy słońce przypieka najmocniej. W okolicach południa jest jeszcze znośnie.


Nawarra jest najlepiej oznaczonym odcinkiem Camino Frances. Jedyny problem jaki miałem to za Zubiri w okolicach odkrywkowej kopalni. Trzeba dobrze się rozglądać, aby nie nadrobić drogi.

Na odcinku do Pamplony szlak dosyć często przecina drogę. Ruch nie jest duży, ale droga jest pełna zakrętów i może coś niespodziewanie nadjechać, wiec trzeba zachować ostrożność.

Najlepsze miejsce do zrobienia małych zakupów to przedmieścia większych miast. Tam bez problemu znajdziecie supermarket lub Panaderia. W mniejszych miasteczkach sklepy pozamykane są od 14 do 17-18, więc warto mieć coś ze sobą do zjedzenia po przyjeździe do schroniska. Kupiona wcześniej bagietka, owoc daje sporo energii. Do tego Coca Cola  z automatu i tak czekamy do wieczornej kolacji. Polecam również migdały. Kupiłem paczkę prażonych w supermarkecie, która starczyła mi na 6 dni. Garść migdałów po skończonym etapie dostarczał dodatkowej energii i potrzebnych minerałów.

Warto pomyśleć o kremie na otarcia. Ja swój kupiłem w Decathlonie i przełożyłem do mniejszego pojemnika. Już po 2-3 dniach całodziennej jazdy nasze cenne 4 litery wymagają odpowiedniego traktowania.

Najlepsze jedzenie oczywiście jest tam, gdzie są lokalsi. Mając do wyboru 2-3 miejsca do zjedzenia kolacji wybierałem te, w których widziałem, że gości są nie tylko pielgrzymi i nigdy się nie zawiodłem. Sądzę nawet, że wybieranie takich miejsc trochę na uboczu, może z mniejszym szyldem sprawiało, że jeszcze lepiej poznawałem Hiszpanię. Często też byłem specjalnie traktowany - dostawałem ekstra przekąskę, dobre wino, większą szklankę świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. I proszę was - pamiętajcie o napiwkach.

Bocadillo - kanapka. Duża kanapka. Zazwyczaj z połowy bagietki (takiej szerokiej) + różne warianty: z tuńczykiem, szynką, omletem francuskim itd. Ceny od 2,5 do 4,5e. Dostaniecie ją w każdym barze. Dobry pomysł na lunch. Ja najczęściej wybierałem tuńczyka lub omlet ze względu na ilość białka.

Wydatki: 25e
śniadanie z automatów w Roncevalles 3e
poranne zakupy (słodkie bułki, banany, aquarius) 3,5e
lunch (bocadillo + sok pomarańczowy) 4e
popołudniowe zakupy (bagietka, aquarius, jabłko, sok) 2,5e
nocleg 4e
kolacja 8e

Popularne posty z tego bloga

Dzień czwarty - Ufam

Red Arrow nadaje

Pragnienie czy zachcianka?